Nie ma Edwarda Jancarza/ rocznik 1946/ i nie ma jego czerwonego Mercedesa GOE 2882. Styczniowa noc 1992 w jego domu okazała się ostatnią w życiu. Druga żona sprowokowana przez Edwarda pchnęła w emocjach nożem i żużlowiec skończył życie. Bogata kariera; gdyby dziś żył byłby w cyklu Grand Prix, takim zawodowcem jak Greg Hancock. Eddy był solidnym zawodnikiem, stylowym, znał tajemnice silników, wywodził się przecież z renomowanej stajni żużlowej Stali Gorzów, a tam nie tylko, podobnie jak w Rybniku, wykluwali się reprezentanci Polski, również warsztat żużlowy był na poziomie zapewniającym sprzęt pierwszej jakości.
EDWARD JANCARZ. W kilka miesięcy po tragicznej śmierci odbywają się Memoriały czczące jego zasługi sportowe. Stadion nosi jego imię, ma pomnik i ulicę, pozostaje w pamięci nie tylko gorzowian, jako żużlowiec z charyzmą, ciekawym, barwnym towarzysko, który zrobił karierę światową.
A nie było łatwo, przebić się do angielskiej ligi, dostać zgodę klubu, który magazynował drużynowe mistrzostwa Polski a duet Zenon Plech i Edward Jancarz śmigali po medale mistrzostw świata. Gorzów, Rybnik, jeszcze Leszno czy Bydgoszcz wyznaczały kurs polskiego żużla, Wrocław organizował dzięki sprawnym, inteligentnym działaczom imprezy rangi światowej, które miały opinię wzorowych. Miasto gościnne do dziś.
A nie było łatwo, bo żeby coś zrobić na poziomie trzeba było umiejętnie zdobywać to, czego tu nie było a gdzie indziej zbywało. Sztuka, której teraz młodzież nie pojmuje.
Wspominam Edwarda z którym odbyłem kilka podróży na ważne turnieje – łatwiejsze, trudniejsze, poznałem/ tak mi się wydaje/ nie łatwy jego charakter – z tego okresu przed wypadkiem z młodym Włochem Valentino Furlanetto i po wypadku, który o mało nie zakończył się tragicznie, gdyż zawodnik był nieprzytomny przez dłuższy czas. Znałem faktycznie… dwóch Jancarzów, ten “drugi” był trudniejszy pod każdym względem.
Miał 22 lata, kiedy w Goeteborgu/1968/ w finale indywidualnym mistrzostw świata wywalczył brązowy medal.
A było to tak, z kompletem punktów/15/ wygrał jeszcze wtedy nie as ale rokujący bogatą karierę Nowozelandczyk sprytny Ivan Mauger, za nim uplasował się jego rodak przedsiębiorczy Barry Briggs/ 12 pkt/; obaj zapisali bogaty rozdział historii w światowym żużlu. Antypodowe talenty na europejskim gruncie. O brązowy medal trzeba było rozegrać baraż, pod taśmę podjechali Edward Jancarz i Genadij Kurylenko/ obaj mieli po 11 pkt/ z ówczesnego Związku Radzieckiego. Wygrał Polak! Sensacja. Eddy w Szwecji w tym finale nie był jedynym Polakiem, bo piąty był pracowity i skromny Paweł Waloszek /Świętochłowice/ – 10 pkt, /miał w pierwszym starcie upadek/, dwunasty Antoni Woryna/ Rybnik/ – 5 pkt./, czternasty Jerzy Trzeszkowski/Wrocław/ z 3 pkt. Szwedzi jeździli u siebie, elegancki Anders Michanek był siódmy a dziewiąty już as, bożyszcze dziewczyn Ove Fundin. Rezerwowym w tym finale była rosyjska blond torpeda Igor Plechanow. Niespodziewany mistrz Szwecji /wygrał z Fundinem/ Gunnar Malmqvist zajął dziesiąte miejsce. Wyniki obrazują sukces Jancarza, jego talent, który z biegiem lat dostawał orlich skrzydeł. W tym okresie indywidualne MŚ, zanim urodził się serial Grand Prix, który promowano z hukiem jako nowoczesny projekt wyłaniania króla, miały mocno rozbudowaną strukturę eliminacyjnych turniejów i szczytem był awans do najlepszej 16 – tki świata. Serial GP po kilkunastu latach miotania się nie spełnia oczekiwań, rozmywa skutecznie jednorazowy ładunek emocji /nawet narciarski Turniej Czterech Skoczni wydaje się morderczym, zwartym maratonem dla skoczków/ i nie pozyskał nowych “rynków”. W tasiemcowym serialu GP mamy kilkanaście turniejów a wystarczyłoby może tylko sześć! Rutyna potrzebuje czasem szoku. Zresetowania.
Ale miało być o Jancarzu. Otóż finał kontynentalny, kwalifikujący ze strefy wschodniej zawodników do ostatecznego turnieju IMŚ wygrał wspomniany Kurylenko, przed Waloszkiem, IV był Jancarz, V Trzeszkowski/ wyjechał potem do Szwecji, do Goeteborga i tam go po latach spotkałem/, VI Woryna, VIII Konstanty Pociejkowicz, IX Jerzy Padewski. Startowali jeszcze Andrzej Wyglenda, Zygmunt Pytko, Jan Mucha i Joachim Maj. Wyraźnie silna grupa biało – czerwonych na trudnym torze w siermiężnym okresie żużlowej walki o sprzęt dorównujący Zachodowi. Grupa “ kont” miała jednak ułańską fantazję i ogromną ambicję zwycięstwa i zakwalifikowania się dalej, gdyż ten akt nobilitował sportowców pod każdym względem. Przedostatnią zaporą /potem go zniesiono/ był finał europejski, gdzie spotykały się dwa światy: Zachodu i Wschodu. W pamiętnym dla dziejów Polski roku 1968 taki finał rozegrano we Wrocławiu. No i co? Zwyciężył śląski “chop” Paweł Waloszek, przed Woryną, Trzeszkowskim, czwarty był Mauger, za nim Biriggs, za jego plecami Kurylenko i Jancarz. W takim systemie rozgrywania mistrzostw IMŚ ładunek adrenaliny sprytnie kumulowano, by eksplozja nastąpiła w ostatecznym finale, który był wydarzeniem nr 1 dla całego świata żużlowego. Tego brakuje chyba nie tylko mnie. Mam dowody. Dziś inny “tort” podzielony jest na drobne kawałki. W tej chwili obserwuje się znużenie rutyną organizacyjną, brakuje świeżości i należytego prestiżu. Środowisko pozorami oszukuje samo siebie.
JANCARZ. Jest postacią zasłużoną dla polskiego, światowego sportu żużlowego. Był 10 razy w finałach światowych, indywidualnie. 7 razy w finałach MŚ par, zdobył srebro z Piotrem Bruzdą /wrocławianin, który wyjechał do Szwecji/, jeszcze srebrny i dwa brązowe medale z gorzowskim rodakiem, zawadiaką Zenonem Plechem. Dwukrotny mistrz Polski, zdobywca 3 Złotych Kasków i jednego Srebrnego jako junior. Dziewięć razy startował w finałach drużynowych MŚ, miał złoto, srebra, brąz. Kolorowo. Bogato. Ścigał się po medale mistrzowskie w lidze, Stal Gorzów zdobyła/15 medali DMP/ i była marką/ nadal jest/, która gwarantowała stabilność, dopływ talentów. Nie ważne do końca EDDY był w Gorzowie popularną postacią, mozolnie budował legendę, wzmacniał ją osiągnięciami na londyńskim WIMBLEDONIE. Szanowano tam jego profesjonalizm, styl i znajomość żużlowego fachu. FATALNY splot zdarzeń w Gorzowie i wypadek z Furlanetto/ Włoch najechał na niego/, pozostawiły jednak trwały ślad w codziennym życiu; odeszła żona Halina, druga Katarzyna popełniła tragiczny czyn. Wcześniej po zakończeniu kariery /1986/ Eddy próbował sił jako szkoleniowiec w Gorzowie, Krośnie, niestety nie radził sobie życiowo.
LEGENDA trwała i trwa, dramat z 1992 roku wstrząsnął żużlowym światem i nie tylko, kiedy ginie tak znana postać nie sposób zapomnieć niczego. Gorzów nie zapomniał i nie zapomina do dziś. Tak, jak dziś pamiętam, kiedy Edek wysiada z czerwonego Mercedesa i mówi przed gorzowskim stadionem “jestem gotowy jedziemy na angielsko – szkockie tournee”. W Dover był niespodziewany strajk dokerów, męczące, nerwowe czekanie na promie a na Wimbledonie mijał termin meczu Anglia – Polska. Kibice nie opuszczali trybun. Wyniosły John Berry z BSPA poganiał. Coach reprezentacji Edward Jancarz znając na skróty drogę do Londynu poprowadził spóźniony team na stadion. Mile uciekały i czas. Przegraliśmy niestety mecz, tournee nie było łatwe, m.inn, szkocki Edynburg, górnicze Stoke… Edward Jancarz był na Wyspach znany i lubiany, miał cenioną markę, podobnie jak i gorzowski klub. Popularności nie kupuje się za nic.
Anglia była dla niego atrakcyjnym drugim domem, ten pierwszy, gorzowski – zamknął się nagle i dramatycznie na zawsze.